TRINERGY TEAM – case study vol. 2

Kolejna część sportowych historii naszych zawodników. Tym razem przyglądamy się, jak trenują i jak treningi ze wspólnym, codziennym życiem łączą nasze triathlonowe pary. Agata i Tomasz Prosińscy, Małgorzata i Aleksander Soleccy oraz Magdalena Juszczyk i Tomasz Ciepliński. O wspólnej pasji opowiedziały tylko Panie - bez konsultacji z partnerami, a nawet bez ich wiedzy ;) Mamy zatem obraz sportowych par okiem kobiet. Swoje uwagi dorzucił jeszcze trener Kamil Nagórski, który pracuje ze wszystkimi bohaterami.
 
Agata i Tomasz Prosińscy

POCZĄTKI
IMG_1962Sport w ich życiu był obecny od zawsze. Tomek był instruktorem narciarstwa, w dzieciństwie grał w tenisa stołowego, który doprowadził go do ciężkiej kontuzji. Agata grywała w koszykówkę, wiele lat interesowała się jogą i to ona pierwsza zaczęła w domu biegać.  Po urodzeniu pierwszego dziecka stwierdziłam, że to będzie najprostsza metoda, żeby wrócić do formy sprzed ciąży. Wyjście do klubu fitness, czy na jogę ,zajmowało trochę za dużo czasu, natomiast pobiegać mogłam w okolicach domu. Wtedy też stwierdziła, że przebiegnie pierwszy maraton. Po prostu biegałam. Nie miało to wiele wspólnego z treningiem maratońskim. Maksymalnie 4 razy w tygodniu. Wykazałam się na tyle rozsądkiem, że wcześniej przebiegłam też półmaraton, więc nie rzuciłam się od razu na najgłębszą wodę. W poznaniu w 2009 r. Agata pobiegła maraton w 4:11:02 i do chwili obecnej jest to jej rekord życiowy i rekord rodzinny, jak z dumą podkreśla. Ponieważ Tomek stwierdził, że skoro ma w domu maratonkę, to nie może być gorszy - też zaczął przygotowywać się do biegu na królewskim dystansie. Miał wystartować rok później w Warszawie. Oczywiście było to po prostu bieganie, nie trening biegowy, chociaż już bardziej usystematyzowane niż w przypadku Agaty. Skończyło się  (tu Agata chwilę zastanawiała się, czy w ogóle o tym opowiadać) bolesnym zderzeniem z trudami maratonu. Pamiętam, ze ja kończyłam swój maraton prawie na skrzydłach, szczęśliwa. Tomek po 30 km miał wszystkiego dość, do mety dotarł kompletnie zblazowany z czasem gorszym od mojego o prawie 40 minut. I stwierdził, że maratony nie są dla niego. W roku, gdy Tomek przygotowywał się do swojego startu maratońskiego, Agata biegała mniej. Nie wyobrażaliśmy sobie, że możliwe jest pogodzenie biegowej pasji obojga z życiem zawodowym i rodzinnym. Dzisiaj, jak to sobie przypominam, to mogę się tylko z politowaniem uśmiechnąć. Wkrótce miało się okazać, jak bardzo byliśmy w błędzie. Biegowe początki Tomka pokazały, że jest podatny na kontuzje. Stwierdził, że skoro trening typowo biegowy jest zbyt obciążający, a i wynik z maratonu mało satysfakcjonujący, to może spróbuje triathlonu. Triathlon nie był dla Tomka czymś zupełnie nowym. Jako 16 latek, w czasach gdy o triathlonie mało kto słyszał (Tomek to rocznik 1977), miał mały epizod triathlonowy. Namówiony przez tatę wystartował w kilu zawodach, ale „karierę” triathlonisty szybko porzucił. Jak pomyślał, tak też zrobił. Kupił rower szosowy – chyba najtańszy jaki był w sklepie, do tego zamiast trenażera rolki, na których próbował trenować w domu, ale okazało się to bardzo trudne. Zbyt dużo energii szło w próby utrzymania się w pionie i po jakimś czasie poddał się i kupił jednak trenażer. W pierwszym sezonie wystartował w dwóch zawodach, przygotowując się samemu z książek - wspomina Agata. Skutek był taki, że połknął bakcyla i stwierdził, że triathlon to jest to, co chce robić. Ona wtedy ciągle biegała, ale tak dla własnej przyjemności. Zdarzało jej się wystartować w zawodach na 10 km, ale ciągle nie miało to nic wspólnego z usystematyzowanym treningiem. Po tym sezonie Tomek „z książek” próbował ułożyć sobie plan treningowy, który miał go przygotować do kolejnych startów. Po trzech miesiącach pracy z Biblią Triathlonu jednak się poddał i stwierdził, że poszuka kogoś, kto pomoże mu w przygotowaniach. I trafił do TRINERGY i Kamila Nagórskiego. Panowie zaczęli współpracę jesienią 2013. To, na co zwróciłam wtedy uwagę, to to, że między Tomkiem i Kamilem od początku zaiskrzyło, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Temat trenera Kamila często wracał w domu, bo Tomek był pod wielkim wrażeniem współpracy z nim. Zresztą ja już też mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że nie zamieniłabym go na żadnego innego. Imponuje nam jako trener i jako człowiek. Mamy do niego pełne zaufanie. Widzimy, że doskonale rozumie naszą sytuację i że potrafimy pogodzić codzienne obowiązki z treningami, to też duża jego zasługa.
 
TRENINGI I ZAWODY
pgAgata swoją aktywność sportową musiała na chwilę zawiesić, ponieważ była w ciąży z drugim synem. Po pierwszych zawodach triathlonowych, na których dopingowała mężowi, była zachwycona dyscypliną. Chyba każdy, kto pierwszy raz zobaczy to na żywo, jest pod dużym wrażeniem. Mi też się bardzo spodobało, ale wtedy jeszcze przez myśl mi nie przeszło, że ja też mogę to robić. Gdy zimą urodziłam drugiego syna, stwierdziłam, że czas na kolejny maraton. Pierwszy przebiegłam po urodzeniu Tobiasza, więc jesienią chciałam pobiec też za Ksawerego. Tomek namówił Agatę, żeby teraz podeszła do tematu bardziej profesjonalnie i skontaktował ją ze swoim trenerem. Pamiętam tę pierwszą rozmowę z Kamilem i wydawało mi się, ze nie był zachwycony pomysłem . Jednak w marcu zaczęliśmy współpracę i celem miał być jeden z jesiennych maratonów i czas poniżej 4 h. Wcześniej, jeszcze jak Agata była w ciąży, mąż zaczął ją stawiać przed faktami dokonanymi – kupił jej na gwiazdkę w prezencie (gdy była w 8 miesiącu ciąży) szosowy rower. Usiadła na niego dopiero w marcu i to tylko na trenażer, ale ciągle nie było mowy o tym, że ma trenować triathlon. Cały sezon miał być poświęcony na solidne przygotowanie się do maratonu. Od początku byłam zachwycona współpracą z Kamilem. Bardzo się w to wkręciłam. To była dla mnie zupełnie nowa jakość. Treningi robiłam dokładnie tak, jak były rozpisane i błyskawicznie zaczęłam widzieć efekty. Nie wiem, czy w całym sezonie opuściłam dwa treningi. Fakt, że było to łatwiejsze, bo cały rok byłam na urlopie macierzyńskim, więc miałam trochę więcej czasu. Oprócz treningów biegowych zaczęłam jeździć na sprezentowanej szosówce. Pierwsza jazda, to pierwsza wywrotka i mnóstwo niecenzuralnych słów. Po pierwszej jeździe byłam cała poobijana, ale już chyba po czwartym razie napisałam trenerowi, że rower też zaczyna mi się podobać. Kamil wtedy mi odpisał: „To co? Kolejny sezon pod hasłem TRI? Oczywiście go wyśmiałam i absolutnie nie dopuszczałam na tamtym etapie myśli, że mam być triathlonistką.
Tomek w tym czasie już całkowicie zaangażował się w triathlonowe treningi i po pierwszych startach w sezonie zaczął delikatnie sugerować, że może jednak żona też by spróbowała. Wymyślił sobie, że sierpniowe zawody w Chodzieży to dobry moment na wspólny start. Skoro na rowerze już jeździ, biega coraz lepiej, a z pływaniem też nie ma problemu, bo pływa od dziecka i to nawet kraulem, to start w triathlonie jest całkiem naturalną sprawą. Ostatecznie dałam się przekonać na start w Chodzieży, tym bardziej, ze trener stwierdził, że sobie poradzę. Pojechałam tam z duszą na ramieniu, ale start wspominam fantastycznie. Ponieważ nie miałam żadnego konkretnego celu, wszystko robiłam z uśmiechem na ustach. Na mecie miałam czas 2:55:25. Dodatkowo Tomek zrobił kolejną życiówkę, bo robi je niemal w każdym starcie, więc radości było co niemiara. Mimo wspaniałych wrażeń, wtedy ani Agata, ani Tomek nie sądzili, że oboje są w stanie w równym stopniu zaangażować się w triathlon. Dla Agaty było niewyobrażalne, że mając dwoje dzieci, pracując w korporacjach można wygospodarować tyle czasu, żeby to się mogło udać. Chwilę później sprawy jeszcze bardziej się skomplikowały. Agata, która poświęcała się już tylko treningom do głównego startu w sezonie, czyli do maratonu w Budapeszcie, zaczęła źle się czuć. Dolegliwości szybko się nasilały, tak że trafiła do szpitala. Diagnoza: zapalenie opon mózgowych. Trzy tygodnie spędziła w szpitalu. Wprawdzie wszystko dobrze się skończyło, ale o maratonie, do którego przygotowywała się od marca, mogła zapomnieć. Później trzeba było zmierzyć się jeszcze z najbliższym otoczeniem, które uznało, że problemy zdrowotne, to właśnie  przez sport. Wtedy oczywiście mocne wsparcie miała ze strony męża. Problemy okazały się tylko przejściowe. Dla Agaty było oczywiste, że kiedy tylko zdrowie pozwoli, wraca do treningów i to nie tych biegowych, tylko triathlonowych.

SPORT A CODZIENNOŚĆ
Od grudnia wznowiła aktywność w nowej rzeczywistości, bo i Tomek, i ona już pracowali. W domu dwóch synów, czasu zdecydowanie mniej niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Zaczęło się mozolne układanie codziennych klocków. Tak naprawdę to jest historia słodko-gorzka. Z jednej strony fajnie, że mamy tę samą pasję, z drugiej strony cała domowa logistyka, to jest olbrzymie wyzwanie. Oboje pracujemy przynajmniej do 17.00. Nie mamy w Warszawie babci, synowie w ciągu dnia są w przedszkolu i żłobku. Mamy nianię, która czasami nam pomaga popołudniami, kiedy oboje jesteśmy na treningu. Treningi układamy tak, że jedno trenuje rano, drugie po południu. Wstawanie o piątej to standard. Ale jak tylko jeden klocek w tym planie wypadnie, to cała konstrukcja zaczyna się chwiać i trzeba reagować na bieżąco. Dzięki temu, że oboje trenujemy, to mamy dla siebie dużo zrozumienia. Wiemy, że trening jest ważny i nikt z tym nie dyskutuje. Pod tym względem mamy na pewno łatwiej, niż w małżeństwach, w których tylko jedna osoba „bawi się” w sport. Da się to pogodzić, ale oczywiście są dziedziny życia, które przez naszą pasję cierpią. Rzadko widujemy się ze znajomymi, rodzina też nie zawsze rozumie, po co to robimy, a po moich chorobowych przygodach, triathlon stał się nawet tematem tabu.
Pasja jest ta sama, ale oboje inaczej podchodzą do sportu. Dla Tomka ważna jest rywalizacja, poprawianie wyników, nowe rekordy życiowe. Dla mnie wartością jest już to, że mimo wszystkich codziennych obowiązków mogę trenować. Zawody oczywiście też są fajne i motywujące, ale cyfry, rekordy nie są dla mnie aż tak istotne jak dla Tomka. Tomek potrafi dać z siebie wszystko, a ja mam jakąś blokadę. Trudno jest mi przekroczyć granicę komfortu. Żeby nie było tak kolorowo - są oczywiście momenty, w których pada pytanie, po co my to robimy. Permanentne niewyspanie, brak regeneracji. Bywa tak, że obowiązki zawodowe, domowe i treningi tak się kumulują, że mamy wszystkiego dosyć. Może nie samego sportu, ale doskwiera brak czasu. Nie pamiętam już, kiedy były takie chwile, gdy siedzieliśmy przed telewizorem i robiliśmy nic. Motywację mamy ogromną, ale są momenty, że jest na przykład potrzeba spędzenia więcej czasu z dziećmi i trudno oczekiwać, że zamiast przeczytać synom bajkę, będziemy kręcić dwie godziny na rowerze. Inna sprawa, że nasi synowie też wciągają się w sport. Starszy ma już pierwsze starty w zawodach dla dzieci za sobą. Uczy się pływać, a motywuje go to, że my jesteśmy triathlonistami. Widzimy, że to też w jakiś sposób mu imponuje. Ostatnio nawet powiedział, że kiedyś to chciał być kosmonautą, ale teraz chce być triathlonistą.
IMG_3607
OKIEM TRENERA
Oboje są tytanami pracy. Gdybym niczym kat, jak trener Wagner nad siatkarzami, stał nad nimi, to by nawet nie pisnęli, tylko robili wszystko, co bym im kazał.  Dla nich katować się to jest chyba sposób na życie. Agatę to trzeba nawet powstrzymywać przed treningami. Ona potrafi wstać o 5 rano i zrobić w lejącym deszczu trening rowerowy na drodze pełnej mijających ją „o włos” TIRów, kiedy inni zawodnicy tego samego dnia piszą prośby o zmianę treningu ze względu na złe warunki. A do tego jest szalenie skromną osobą. Tomek, to ten sam typ. Nawet gdy są na urlopie i mogliby zrobić sobie przerwę w treningach, to znajdą choćby siłownię i w jakichś dramatycznych warunkach klimatycznych zrobią trening. Do tego poziom motywacji zawsze określają na 10 w 10-cio stopniowej skali, a Tomek nawet ostatnio napisał, że 40 to byłoby za mało. Złego słowa na temat ich podejścia do treningów nie mogę powiedzieć. Nawet choroba nie jest dla nich przeszkodą. Tomek, jak jest chory, to twierdzi, że to tylko niewielki katar, a Agata w poprzednim sezonie chciała biec półmaraton na kilka godzin przed tym, jak zdiagnozowano u niej zapalenie opon mózgowych. To obrazuje ich zaangażowanie. Jednocześnie oboje robią duże postępy. Tomek już w tym sezonie poprawił się na  1/2 IM o 15 minut, a startował po ciężkich treningach. Jestem spokojny o to, że będzie jeszcze lepiej. Z Agatą jest podobnie. Jak wszystko „zagra”, to na podium stanie jeszcze w tym sezonie – nie ma wątpliwości trener Kamil Nagórski.

Małgorzata i Aleksander Soleccy

POCZĄTKI
1897806_1122366361111325_8045430741532777703_nPoczątek przygody z triathlonem u Małgosi i Olka ma trochę inne źródło niż bywa najczęściej. W ich przypadku nie była to fascynacja filmem z mistrzostw świata na Hawajach, czy innych słynnych triathlonowych zawodów z chwytającą za gardło heroiczną walką zawodników z ich słabościami. Inspiracją dla nich była… Magda Gudowska, koleżanka Małgosi z podstawówki. Magda swoją przygodę z triathlonem zaczęła kilka lat wcześniej, co z uwagą obserwowała Małgosia. Tak jej to zaimponowało i jednocześnie się spodobało, że namówiła męża Olka, żeby spróbowali. A że Magda Gudowska trenuje pod okiem Olgi Kowalskiej, to droga Państwa Soleckich do TRINERGY nie była długa. Oboje zostali podopiecznymi Kamila Nagórskiego. Nie był to ich pierwszy kontakt ze sportem. Małgosia wychowana w Karkonoszach od dziecka świetnie jeździła na nartach, była też siatkówka w szkole średniej, na studiach badminton – to wszystko na granicy wyczynowego sportu. W końcu przyszedł czas na squash. Tu dotarła nawet do reprezentacji Polski. Ale przyplątały się kontuzje, później urodziła pierwszą córkę i do sportu już nie wróciła. Olek ze sportem do czynienia miał zdecydowanie mniej. Był jakiś epizod z boksem, ale to była bardziej rekreacja niż prawdziwy boks. Karierę boksera zakończył, kiedy na treningach zaczęły się sparingi i bicie po twarzach. Uznał, że to chyba nie jest zajęcie obojętne dla zdrowia i odpuścił – wspomina Małgosia. W dzieciństwie ze sportem nie miał wiele wspólnego, co dziwne, bo mama była pływaczką, ale jego żadna dyscyplina nie wciągnęła. Całe życie był taką ciepłą kluseczką – żartuje Małgosia. Dobrze, że są takie sporty, które można trenować po 40-tce, bo mam nadzieję, że teraz będzie się realizował. Pierwszą decyzję o tym, że czas coś ze sobą zrobić, Olek podjął, gdy wskazówka na wadze pokazała 120 kg. Zaczęło się od crossfitu, ale mimo ciężkich treningów waga nie spadała w satysfakcjonującym tempie. Stwierdził zatem, że przygotuje się do maratonu. Zaczął biegać, poczytał trochę literatury, jako umysł ścisły podszedł do sprawy bardzo systematycznie. Wybrał się do trenera Jacka Gardenera na konsultacje. Dowiedział się trochę, jak przy jego gabarytach powinien biegać, jakie wybrać buty, często konsultował się z rehabilitantem. Niemal wzorcowy przykład początkującego biegacza. Olek ma taki charakter, że jak wyznaczy sobie jakiś cel, to go zrealizuje. Nie było dla niego problemem trenowanie w deszczu, śniegu, upale, czy w trakcie rodzinnego grilla. Treningi mają doprowadzić go do celu, więc je realizuje – mówi Małgosia. I cel zrealizował. Ukończył maraton Warszawski w 2014 r. z czasem 4:47:34.
W tym czasie Małgosia zmagała się z problemami zdrowotnymi, przeszła operację kolana, groziła jej operacja kręgosłupa szyjnego – na szczęście rehabilitacja przyniosła efekty i zabieg nie był konieczny. W ramach rehabilitacji sporo pływała, jeździła na rowerze, żeby resztę ciała utrzymać w jako takiej formie, zaczęła truchtać. Od tego momentu droga do triathlonu była już niedaleka. Potrzebny był tylko impuls. I tu impulsem była właśnie Magda Gudowska. Magdę obserwowałam już od długiego czasu i zachwyciłam się tym, co robi. Pomyślałam, że ja w moim wieku, z moimi kontuzjami może też będę mogła. I tak to się zaczęło.
Pływanie zaczynałam niemal od zera. To znaczy wydawało mi się, że jestem mistrzynią świata w pływaniu, ale pierwsze treningi sprowadziły mnie na ziemię. Zresztą z Olkiem było podobnie. Też myślał, że pływa, ale okazało się, że nie do końca pływa tak, jak mu się wydawało. Dla Małgosi dużym problemem okazało się też bieganie. Ja nie znoszę biegania, ale biegam, bo czasami robię rzeczy,  których nie lubię i które mi przeszkadzają, bo to mi później pomaga w codziennym życiu. Jak już coś przełamię, coś zrobię wbrew sobie, to wiem, że mogę też inne rzeczy zrobić, które nie do końca są takie, jakie byśmy chcieli. Więc bieganie traktuję trochę, jak terapię.

SPORT A CODZIENNOŚĆ
Decyzja o wspólnych treningach okazała się strzałem w dziesiątkę. Kiedy Olek trenował do maratonu i sporo czasu poświęcał na bieganie, to nie bardzo mi się to podobało. Taka stereotypowa sytuacja. Jak chyba większość żon w takiej sytuacji myślałam sobie, że zamiast biegać, to może więcej czasu poświęciłby rodzinie. Dochodziło do pewnych zgrzytów. W końcu usiedliśmy i doszliśmy do wniosku, że jak zaczniemy robić coś razem, to ja zrozumiem, ile czasu trzeba poświęcić na trening, bo tego nie rozumiałam, a przede wszystkim w domu trzeba będzie się inaczej zorganizować. Tak też się stało. Może to zabrzmieć paradoksalnie, ale okazało się, że dzięki treningom są w stanie więcej czasu poświęcić dzieciom. W obowiązkach domowych zapanowała równowaga, kiedy ja jestem na treningu, dziećmi i domem zajmuje się Olek, kiedy jest czas na jego trening, robię to ja. Udaje się nam to pogodzić i stwierdzam, że jest nawet lepiej niż w czasach, kiedy nie mieliśmy tej wspólnej pasji.

DEBIUTY
Po przepracowanej zimie i wiośnie przyszedł czas na triathlonowe debiuty. Olek smak startów już znał z imprez biegowych, Małgosia wiosną wystartowała tylko w kameralnym biegu na 5 km. Olek triathlonistą został w połowie czerwca w Ślesinie, Małgosia dwa tygodnie później w Brodnicy. Mimo że Olek był maratończykiem, to start triathlonowy bardzo go stresował. Przez kilka dni przed Ślesinem był obecny tylko ciałem. Był tak skoncentrowany na zadaniu, że nie docierało do niego nic z zewnątrz. Były takie sytuacje, że w domu nie słyszał, co się do niego mówi, stojąc obok. Podobnie było tuż przed startem. Kiedy obserwowałam go w strefie zmian i kiedy szedł na start, był jakby nieobecny. Działał jak automat. Dopiero dwa dni po zawodach sobie to uświadomił i przyznał, że ma wrażenie, jakby go przez kilka dni z nami nie było. Sam start już poszedł gładko. W Ślesinie na 1/8 IM w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych był na mecie z czasem 2:40:28.
Więcej przygód miała w czasie debiutu Małgosia. Czuła, że pływanie, to jest jej mocna dyscyplina. Ustawiła się na starcie w trzecim szeregu i po strzale startera wpadła w sam środek triathlonowej wirówki. Nawet nie pamiętam, żeby mnie ktoś kopnął, czy podtopił, ale nagle okazało się, że nie znalazłam swojej przestrzeni i nie mam czym oddychać. Położyłam się na plecach i próbowałam złapać oddech, ale powietrze dochodziło tylko do gardła, a do płuc już nie bardzo. Nawet chyba zaczęłam płakać i wzywać pomocy, ale akurat ratowników nie było tuż za linią startu. Z tłumem podryfowałam do pierwszej bojki. Po minięciu boi tłum się oddalił, ja znalazłam trochę przestrzeni, uspokoiłam oddech i zaczęłam płynąć swoje. Nawet kilka osób wyprzedziłam. Ale jak wyszłam z wody, byłam kompletnie sztywna. Rower mnie trochę rozluźnił, a bieg… to nie jest moja dyscyplina. Na każdym zakręcie wypatrywałam mety i błagałam, żeby to się już skończyło. Mimo że brzmi to może dramatycznie, to Małgosia w debiucie stanęła na podium! Była trzecia w swojej kategorii wiekowej. Podium podziałało motywująco. Kończąc bieg, pomyślałam, że to chyba jednak nie jest dla mnie. Przygody w wodzie, męka na biegu – chyba nie jestem do tego stworzona. Ale podium mnie bardzo zmotywowało. Teraz już uważam, że ten sport jest cudowny i bardzo dobrze się stało, że wpadliśmy z Olkiem na pomysł, żeby to robić.
 
11113957_1090041171010511_2854922596364265648_n
OKIEM TRENERA
Pierwsza z moich par, która zaczęła trenować jednocześnie i mój najświeższy trenerski nabytek. Olek jest od początku bojowo nastawiony, gotowy przenosić góry i startować w IRONMANIE, a Małgosia skromna, trochę nie wierzy w siebie, startuje niechętnie, muszę ją mocno namawiać na udział w zawodach – charakteryzuje swoich podopiecznych Kamil Nagórski. To co trzeba podkreślić, to postępy jakie zrobiła w pływaniu. Nie lubi biegać. Jej problemem jest to, że biega ciągle za szybko i przede wszystkim nie wierzy w swoje możliwości w tej dyscyplinie, które są całkiem spore. Oboje mocno „wkręcili” się w triathlon i uznali, że to świetna odskocznia od codzienności. Oboje solidni, treningi realizują na 95%. Jeżeli coś im wypadnie, to na bieżąco to zgłaszają, tak że możemy od razu reagować i wprowadzać korekty do planu. Wzór profesjonalnego podejścia do współpracy z trenerem. Na obozie w Szklarskiej Porębie Olek pozytywnie zaskoczył mnie swoją jazdą na rowerze. Świetnie sobie radził w grupie średniozaawansowanej, mimo że pierwszy raz na rower szosowy wsiadł niedługo przed obozem. Oboje są perspektywicznymi zawodnikami. Małgosia musi tylko bardziej uwierzyć w swoje bieganie.
 
Magdalena Juszczyk i Tomasz Ciepliński

POCZĄTKI
pgW tym przypadku najpierw w życiu Tomka był triathlon, a później pojawiła się Magda. Pracowali w jednej firmie, stąd znajomość. Na początku zwykła, koleżeńska. Tomek, kiedy na wadze zobaczył cyfry, które mu się nie spodobały, zaczął biegać. Była późna zima 2013 r. W trakcie sezonu wystartował w kilku biegowych imprezach. Przebiegł Maraton Warszawski w 4:44:16, wystartował nawet „z marszu” w zawodach triathlonowych w Sandomierzu na dystansie 1/8 IM. Płynął bez pianki, rower kupił tydzień wcześniej. Na tyle mu się to spodobało, że jesienią zaczął współpracę z Kamilem Nagórskim w TRINERGY. Celem był triathlonowy sezon w 2014 r. W trakcie tego sezonu związał się z Magdą. W firmie wiedzieliśmy, czym zajmuje się Tomek po godzinach. Nawet zaraził kilku kolegów pasją i startowali jako sztafeta na branżowych zawodach. Bardzo mi się to podobało – mówi Magda. Pierwszy raz z triathlonem na żywo zetknęła się niecały rok temu w Mrągowie, kiedy pojechała dopingować Tomka. Tomek w Mrągowie nagrał nawet filmik, na którym mówię, że jest to dla mnie przerażające. Twierdziłam wtedy, że ja nigdy tego nie zrobię. Ale okazało się, że ziarno padło na podatny grunt. Magda była aktywna, ale skupiała się głównie na fitnessie.  Teraz wiem, że to nie było uprawianie sportu. Jak już się wsiądzie na rower, czy zacznie biegać, to jest to zupełnie inna forma aktywności. Zresztą nawet fitness wciągnął ją późno. Jak sama mówi, jest modelowym przykładem na teorię, że kobiety w młodym wieku załatwiają sobie zwolnienie z lekcji WF, a po trzydziestce płacą za to, żeby się spocić.
 
TRENINGI
Od zawodów w Mrągowie, mimo uwiecznionych na karcie pamięci deklaracji,  była już krótka droga do decyzji, żeby spróbować, jak smakują triathlonowe treningi. Też trafiła pod skrzydła Kamila Nagórskiego. Co więcej, to zaangażowanie Magdy miało wpływ na to, że w sporcie został Tomek. To był dla niego ciężki czas w życiu prywatnym. Pewnie czuł się trochę wypalony, trochę brakowało mu motywacji i postanowił zerwać z treningami. Postawiłam wtedy sprawę jasno. Ponieważ mi się to bardzo spodobało i chcę trenować triathlon, to on ma to robić ze mną. Po dwóch miesiącach przerwy wznowił treningi. Magda nie kryje, że Tomek jest dla niej wzorem solidności i sumienności oraz dużą inspiracją. Każdy trening dla niego, to jest świętość. Co trener rozpisze, jest zrealizowane. Po treningu włącza komputer, zrzuca dane, opisuje wszystko, co trzeba. Jeżeli się zdarzy, że z ważnych przyczyn nie zrobi jakiegoś treningu, to wstaje następnego dnia rano i to nadrabia. O jego wyrzutach sumienia z tego powodu nie będę już wspominać. Ja jestem dużo mniej systematyczna, ale wciąga mnie to już coraz bardziej. Trudno mi się zmobilizować na treningi rowerowe. O ile zimą na trenażer chętnie wsiadałam, to jazdy na zewnątrz zdarza mi się odpuścić. Trenażer ceniłam, bo trener Kamil starał się rozpisywać tak treningi, żeby Tomek jazdy miał w tym samym dniu, co ja. Wtedy stawialiśmy trenażery obok siebie, włączaliśmy film i tak naprawdę było to miłe spędzanie czasu. Magda przymierza się do zmiany roweru i liczy, że razem z nowym sprzętem przyjdzie nowe nastawienie do rowerowych treningów. Z moim obecnym rowerem się nie lubimy, źle mi się na nim jeździ.
 
20150322_095814
 
SPORT A CODZIENNOŚĆ
Triathlon wprowadził też konkretne zmiany w ich życiu. Zasadą już jest, ze uporządkował pewne sprawy. Gdybym nie uprawiała sportu, to nie tolerowałabym tego, ile czasu Tomek poświęca na treningi. A tak oboje wracamy z pracy, każdy realizuje swój trening, później kolacja, chwila innych zajęć i spanie, bo jeżeli to jest poniedziałek i wtorek, musimy wstać o 5.20 na trening pływacki. I wstajemy bez szemrania, każdy jest gotowy do wyjścia.
Dobra szkoła motywacji i organizacji. Magda wspiera też Tomka w opiece nad synem. W weekendy na jazdy rowerowe najczęściej jeździ Tomek, bo jemu rower sprawia więcej frajdy, ja wtedy zostaję z Adasiem. Ale potrafię wstać w sobotę wcześnie rano, żeby zrobić swój trening, zanim Tomek wyjdzie z domu. Pewne sprawy związane ze sportem  stały się już tak rutynowe, że przestaliśmy się nad tym zastanawiać. Magda zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt wspólnego uprawiania sportu - duże grono nowych znajomych, a właściwie, to już bardziej przyjaciół niż znajomych. Z ludźmi, którzy mają tę samą pasję, szybko nawiązuje się dobre kontakty. Wspólne treningi, wspólne wyjazdy na zawody, weekendy spędzane razem na zawodach. To wszystko bardzo zbliża.
Magda swój triathlonowy debiut, podobnie jak Małgosia Solecka, miała kilka dni temu w Brodnicy. Startowała na dystansie 1/8 IM. Po debiucie, na mecie pękałam z dumy. Wiedziałam, że chcę to robić dalej i największym problem było to, że jestem zapisana tylko na cztery starty w tym sezonie. Mimo, że najpierw zgubiłam chip, na pływaniu miałam problemy z nawigacją, później zgubiłam but, zsiadając z roweru -  było fantastycznie.
W innym nastroju swój start kończył Tomek. Debiutował na dystansie 1/2 IM i planował ukończyć zawody poniżej 5h. Niestety od długiego czasu w trakcie startów zmaga się z problemami żołądkowymi, które skutecznie uniemożliwiają mu uzyskiwanie dobrych rezultatów. Problemy są tak dokuczliwe, że tylko dzięki niespotykanej motywacji i sile woli dociera do mety kolejnych zawodów. Podziwiam go za to. Pewnie wielu innych na jego miejscu by zrezygnowało, a on ciągle się nie poddaje – mówi Magda. Zmiana diety, wizyty u specjalistów, kolejne badania nie przynoszą rozwiązania. Tomek, to jest taki typ człowieka, że nie przestanie szukać, dopóki nie znajdzie rozwiązania.
 
DSC_0858
 
OKIEM TRENERA
Tomek to człowiek z żelaza - z uznaniem twierdzi trener Tomka i Magdy - Kamil Nagórski. To, że kończy wszystkie zawody z problemami, jakie ma, robi duże wrażenie. Nie do końca to pochwalam, a ostatnio w Sierakowie widząc, w jakim jest stanie, kazałem mu nawet zejść z trasy. Postanowił jednak dokończyć. To tytan pracy. Dla niego nie ma sytuacji i warunków, w których nie da się zrobić treningu. Niezależnie, czy jest na wyjeździe służbowym, czy jedzie z rodzinną wizytą, trening jest zrealizowany. Pamiętam taką sytuację, że jadąc chyba do rodziców, zabrał do pociągu rower, wysiadł na stacji pośredniej i do celu dojechał na rowerze, bo miał akurat w planie treningowym jazdę. Negatywną cechą Tomka jest ciągłe niezadowolenie z wyników, mimo że do niezadowolenia nie ma podstaw. Magda trafiła do mnie z dużym entuzjazmem, ale bez żadnego sportowego doświadczenia. Zrobiła bardzo duże postępy w pływaniu, bo na początku nie była w stanie zanurzyć głowy pod wodą, a teraz bez problemu przepłynęła cały dystans na 1/8 IM, a przed nią jeszcze w tym sezonie 1/4 IM, gdzie też pewnie sobie bez problemu poradzi. Solidnie pracowała, przygotowując się do wiosennego półmaratonu w Lizbonie, a zaimponowała mi tym, jak sobie radziła na wiosennym obozie w Szklarskiej Porębie. Jak popracuje jeszcze nad systematycznością, będzie robiła jeszcze większe postępy.
 
pary

Nasi partnerzy